poniedziałek, 30 maja 2016

Urlop od Szwajcarii - polskie blogerki o U.S.A.

Część z Was wie, a część pewnie nie (bo ostatnio na blogu pojawiło się sporo nowych osób :) ), że na początku tego roku zwiedzałam U.S.A. We współpracy z Anią oraz Mają napisałyśmy swoje spostrzeżenia i wrażenia z tego kraju. Każda z nas wybrała się tam w innym celu i na inny okres czasu, więc nasze podejście znacznie się różni. Wraz z Mają odniosłyśmy się do wpisu Ani i to własnie na Jej blogu możecie przeczytać nasze komentarze dotyczące Amerykanów i życia jakie tam widziałyśmy. 

Poniżej załączam vlogi, które kręciłam w Stanach oraz zdjęcia, których nigdy wcześniej Wam nie pokazywałam tutaj, ani na fanpage'u :-) Mam nadzieje, że ta mała odskocznia od Szwajcarii was zainteresuje i skusi do opisania własnych doświadczeń!

Zajrzyjcie do wpisu Ani (TUTAJ), oraz Mai (TUTAJ).

A dla tych, którzy nie wiedzą dokładnie o co chodzi - skrócona historia mojego pobytu w U.S.A. :)

Pierwszą noc na amerykańskiej ziemi spędziliśmy w małym hostelu nieopodal Parku Sekwoi. Zbudził nas jetlag, łazienka niemal eksplodowała i cała zalała się wodą, a na śniadanie podano nam słodkie bułki, które nawet niedobre smakowały mi, bo jadłam je patrząc na koliberki pijące wodę z pojemnika na tarasie, z którego rozpościerał się piękny widok na góry. 


Dolina Śmierci
Następnym punktem podróży było Las Vegas. Po drodze zatrzymaliśmy się w Dolinie Śmierci, która jak na złość zakwitła pięknym, żółtym kwieciem. Widzicie więc, że od początku było nam pod górkę i nawet pustynia Mojave w zmowie z deszczem i słońcem zrobiła nam niezłego psikusa ;-) Nie miałam sprecyzowanych oczekiwań co do Vegas, wiedziałam tylko, że ma się tandetnie świecić, być głośno i tłocznie. I tak właśnie było! W ociekającym złotym plastikiem mieście spędziliśmy trzy noce, a samo Vegas okazało się świetną bazą wypadową do Wielkiego Kanionu. Miasto Grzechu żegnało nas piękną pogodą, termometr wskazywał 24 stopnie, a ja w drodze uważnie przyglądałam się miasteczkom położonym na pustyni i z niedowierzaniem komentowałam jak bardzo niesamowite i nie do pojęcia dla mnie jest mieszkanie w baraczku z przypiętą do drzewka obok kozą na środku pustyni. 

Widok na hotel Palazzo w Las Vegas
Trzy godziny później zameldowaliśmy się w pensjonacie położonym na wysokości ponad 2000 metrów, w miasteczku Williams, przez którego środek przebiega słynna Route 66, pod naszymi nogami zgrzytał śnieg, a termometr wskazywał -1 stopień :-) 

Williams, Arizona
Następnego dnia mieliśmy w planach zwiedzanie Wielkiego Kanionu od innej strony niż poprzednio, na co właściciel pensjonatu przygotował nam mapę, na której długopisem nakreślił najlepszy punkt obserwacyjny. Punkt ukryty przed zwiedzającymi, schowany dla gwiazd i celebrytów, którzy nie mają ochoty zwiedzać wraz z tłumami gapiów. Korzystając z jego wskazówek zostawiliśmy auto przy drodze i po niemal pół godzinnej wędrówce trafiliśmy do najpiękniejszego punktu widokowego. Natura, zwierzęta, niemal całkowity brak ludzi, coś niesamowitego. Później wybraliśmy się też na punkty zaznaczone dla turystów i niestety pan miał rację, tłumy, sklepiki... Widoki piękne, ale jakoś trudniej czuć piękno natury koło dźwięku migawek aparatów i zapachu kanapek z jajkiem. 


Wielki Kanion Kolorado
Williams opuściliśmy w czwartek rano i udaliśmy się do Palm Springs, gdzie co tydzień, właśnie w czwartkowy wieczór, odbywa się festiwal uliczny. Stoiska z rękodziełem, mnóstwo jedzenia i Pan... który grał na dziwnym, elektronicznym instrumencie smyczkowym i krzyczał, że jest z kosmosu! Wtedy pomyślałam „tak, to jest Ameryka, którą znam z filmów” ;-) 

Venice Pier
Kanały w Venice
Następnego dnia pojechaliśmy już prosto do Los Angeles, zameldowaliśmy się w mieszkaniu, które wynajęliśmy na czas pobytu i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Tak naprawdę to dopiero tutaj miałam czas na większe obserwacje, wyciąganie wniosków. Przez ten tydzień zwiedziłam Hollywood, Santa Monica, Beverly Hills, Marina del Rey... Nasze mieszkanko mieściło się tuż przy kanałach na Venice, a od Venice Beach dzieło nas 10 minut piechotą, dlatego też tam spędziłam najwięcej czasu. 










wtorek, 10 maja 2016

Planetenweg Uetliberg-Felsenegg - spacer po ścieżce planet!

Słoneczne, sobotnie popołudnie to idealny moment na dłuższy spacer. Od dawna planowałam wybrać się planetarną ścieżką z Uetliberg na Felsenegg, który góruje nad miasteczkiem, w którym mieszkam. 



Trasa została zaprojektowana przez Arnolda von Rotz i znajduje się pod patronatem Towarzystwa Astronomicznego URANIA z Zurychu. Została oficjalnie otwarta 26. kwietnia 1979 roku.

Co ciekawe, odległości miedzy planetami, oraz same planety zostały odtworzone w wielkości dokładnie 1:1 miliarda, umożliwiając porównanie rozmiarów i odległości w Układzie Słonecznym. 

Prócz Merkurego, Wenus, Ziemi, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna odtworzono także Plutona oraz planetę karłowatą Ceres, która krąży wewnątrz pasa planetoid miedzy orbitami Marsa i Jowisza. Pluton ma aż trzy stacje, wynika to z jego bardzo eliptycznej orbity w Układzie Słonecznym. Cała trasa zaczyna się oczywiście od słońca :-) Dodatkowo każda planeta posiada panel z informacjami takimi jak średnica równikowa, prędkość obrotowa itd.

Tym razem nie przeszliśmy całej trasy, bo zaczęliśmy naszą wędrówkę na szczycie Uetliberg, po czym udaliśmy się na Felsenegg i stamtąd pieszo na dół, do Adliswil. Całość zajęła nam około 2 godzin, ale jeśli nie macie ochoty schodzić z górki to możecie wybrać kolejkę linową, która zawiezie Was w 5 minut z Felsenegg do Adliswil, skąd w 15 minut dostaniecie się do centrum Zurychu :)

Zapraszam do obejrzenia zdjęć, na których zobaczycie jakich widoków możecie spodziewać się po drodze :)

Zachęcam również do zajrzenia na bloga Ani - Szwajcaria moimi oczami - na którym znajdziecie mnóstwo zdjęć z Uetliberg, ponieważ też ostatnio odwiedziła to miejsce :) 

























piątek, 6 maja 2016

Wiosenny Rapperswil i Jezioro Zuryskie

Wiosna zawitała do Szwajcarii. Słońce świeci mocno, temperatura przekracza 20 stopni, a natura raczy nas soczystymi odcieniami zieleni. To lubię... I nie lubię jednocześnie. Alergicy zrozumieją mój ból ;-)

Jak mogliście zauważyć wyzwanie pod hasłem "5 muzeów w 5 tygodni" nie udało mi się, a ja kolejny raz przekonałam się, że lepiej radzę sobie działając spontanicznie niż planując.  No nic, trzeba iść do przodu, dlatego dziś mam dla Was porcję zdjęć ze słonecznego Rapperswil, położonego nad Jeziorem Zuryskim.

Jeśli już o spontaniczności mowa to musicie wiedzieć, że dzisiejsze zdjęcia robiłam telefonem, bo nie zwykłam nosić na codzień Nikosia w torebce, a widoki były tak piękne, że szkoda byłoby ich nie uwiecznić. Dlatego też po pracy ruszyłam drewnianym mostem przez jezioro do położonego w kantonie Schwyz Pfaffikon. Jako, że wyznaję zasadę, że sprzęt nie czyni fotografa to pokażę Wam, że nawet komórką da się wyczarować niezłe zdjęcia, wystarczy... pomysł :)






















OBEJRZYJ KONIECZNIE! :-)

Przeczytaj również: